Stylóweczka nr 1: rurzowo-rzułta. Niczego nie sponsorowały marki: Freya, Solar, Les Nereides (N2).
To będzie trochę buntowniczy wpis o stylu, ciele i jego wieku, tym co medialne, a co ciągle nie - i o tym, jak rozwalać system ;-)
Gdy wchodzimy w świat mody i urody, od razu otrzymujemy mnóstwo norm i wskazówek: co powinnyśmy nosić, a co jest mniej chętnie akceptowane, oraz czego nam nie wolno: w ubiorze, bieliźnie, makijażu, dodatkach. Standaryzacja wyglądowa członków ludzkiej społeczności jest nam chyba potrzebna - czujemy się bezpieczniej w towarzystwie ludzi w miarę podobnych. Dzięki temu spada nam codzienny poziom stresu, którego i tak mamy nadmiar.
Jednak, że polecę banałem - co za dużo, to niezdrowo. Czasem te ograniczenia bardziej krępują, niż wytyczają bezpieczną ścieżkę, choć nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. Chyba każda z nas miała w życiu moment, gdy myślała o zrzuceniu mundurka, sprawieniu sobie tej falbaniastej kiecki, o której zawsze skrycie marzyła, a która „nie pasuje do jej sylwetki”, założeniu wreszcie tej impulsowo zakupionej tęczowej bluzki, na którą nigdy „nie było okazji”. O odrobinie kreatywności, choćby sprowadzała się ona do ustrojenia się w naszyjnik z jednorożcem w różowym sweterku czy w neonowo żółty komplet bielizny.
Ponieważ wkraczam już w wiek, w którym zauważam, że mój osobisty wizerunek coraz bardziej odbiega od tego, czego oczekuje ode mnie Społeczeństwo, a wszystkie oburzone artykuły o ejdżyźmie przestają być abstrakcją, która mnie nie dotyczy - czuję, że muszę coś powiedzieć w tej sprawie.
Co wypada poważnej kobiecie
(Na pewno nie biust ze stanika, jeśli stanik jest właściwie dobrany! ;-) )
Jeśli jesteś, droga Czytelniczko, jeszcze młoda - to być może opisane wyżej wyskoki wydają ci się jeszcze dozwolone. Jeśli masz, tak jak ja, lat czterdzieści i parę, to zapewne przerobiłaś już swoją porcję dobrych rad z czasopism, poradników i telewizora o tym, „co wypada” kobiecie w Pewnym Wieku. Z twojego dozwolonego repertuaru modowego znika pomału wszystko, co radosne, kolorowe i tak zwane młodzieżowe - a jeśli pracujesz w codziennym kontakcie z ludźmi, to również „nieprofesjonalne”. Akceptujesz to bez szemrania, bo przez całe swoje modowe życie byłaś przyuczana do kierowania się dwiema zasadami w kształtowaniu swego imydżu: masz być Poważna (w końcu jesteś dorosła i profesjonalna) oraz Atrakcyjna (by default, dla heteroseksualnego mężczyzny). Nie ma w tym za bardzo miejsca na inwencję, zabawę kompozycją, łączenie kolorów, z których żaden nie jest neutralsem, nie mówiąc już o zestawianiu dwóch różnych wzorów w jednym outficie. Takie rozrywki dozwolone są przedszkolakom, nie dorosłym kobietom. Znajome?
Jaki to ma związek z bielizną? Powiecie: przecież pod spód można założyć cokolwiek. Można pojechać jaskraworóżowymi falbankami albo nadrukiem w kotki, gdy na wierzchu korpomundurek. Bo i kto nam zabroni. Za to oczywiście kocham bieliznę - że pozwala nam w tej bardziej prywatnej, najbliższej ciała sferze na znacznie więcej niż jakikolwiek dress code. Dla wielu z nas jednak jest to czysta teoria. Bo większość kobiet pod korpomundurkami ma korpostaniki.
Może to przymus bycia poważną sięga tak głęboko, a może przyczyną bieliźnianej uniformizacji jest zwykły niedostatek opcji. Jak już wiele razy narzekałam - bielizna jest wciąż najbardziej konserwatywnym działem mody. I o ile cokolwiek się tu zmienia i niektórzy projektanci wpadają już na pomysły typu stanik w arbuzy albo majtki z kocim pyszczkiem, to... są to rzeczy z reguły kierowane do bardzo młodego segmentu populacji, o stosownej dla niego rozmiarówce (stereotypowo - małej) oraz poziomie konstrukcji i trwałości (niskim). Tak więc, jeśli nie masz dziecka i swojej żądzy posiadania komplecików w żabki nie zaspokajasz kupując śpioszki - masz przekichane. Siedzisz w szufladzie pełnej nudy oraz, co najwyżej, tradycyjnej seksowności, która od wieków niezmiennie kręci się wokół czerni, czerwieni i koronek.
Droga Dzidzi Piernik
Dzidzia Piernik to pogardliwe określenie starszej kobiety strojącej się w infantylne - innymi słowy: kolorowe, błyszczące i choć trochę efektowne - fatałaszki. Boi się go każda czterdziestolatka walcząca z pragnieniem zafundowania sobie bluzki w kotki albo wyjścia z domu z różową torebką. Samo jego istnienie świadczy o tym, że kobiety w Pewnym Wieku skrycie marzą o tym, czego już im nie wolno. I czasem mają dość - wkładają tę żółtą kieckę i kolczyki z pszczółkami i tak idą w świat.
Stylóweczka nr 2: niebiańskie kotki. Sponsorowania nie podjęły się marki: Change, Tatuum, Les Nereides (N2).
A więc, fanfary: jestem jedną z tych ostatnich - Dzidzią Piernik. I nie planuję przestać nią być. Jak widzicie na moich zdjęciach, zwłaszcza tych „z głową” - piernictwa ukryć się nie da, i proszę, nie mówicie mi teraz w ramach komplementu, że na swój wiek nie wyglądam. Wyglądam. I nie chcę słyszeć komplementów w tym stylu - bo chcę przyczyniać się do tworzenia świata, w którym manie czterdziestu czterech lat nie jest obciachem.
Moje dzidziopiernictwo dotyczy zarówno stroju i dodatków (kotki mi niestraszne), jak i bielizny. W tej ostatniej nie mam nigdy zamiaru odmawiać sobie mocnego koloru, skoro już szczęśliwie zaczął mi on być oferowany przez przemysł bieliźniarski. W moim rozmiarze da się już kupić praktycznie wszystkie kolory, choć o niektóre łatwiej, a o inne - znacznie trudniej.
Nie mam też zamiaru ograniczać się ani do tego, co mi podobno wypada, ani tego, co mi rzekomo pasuje. Analityczki kolorystyczne i styliści sylwetkowi nie są dla mnie autorytetami w dziedzinie tego, co powinno mi się podobać, a co nie. O tym decyduję sama. Moja metoda na „jak sie ubierać” jest prosta: bierzemy to, co z wieszaka czy to stacjonarnego, czy wirtualnego woła do nas „Wybierz mnie! Mnie!”. A czasem i to, co nie woła, albo wręcz warczy na nas z daleka. I zwyczajnie sprawdzamy, jak się w tym czujemy. Im więcej tego sprawdzania, tym lepiej. W ten sposób oswajamy się ze swoim wyglądem w różnych rzeczach i pomału wyrzucamy z głowy coraz więcej schematów.
Tę metodę - którą zresztą dokładnie opisała autorka artykułu „‘Toddler Grandma Style,’ The Fashion Approach That Will Set You Free”, który ostatnio przeczytałam, stosuję szczęśliwie od lat (nie ukrywam, że ów tekst był jedną z inspiracji do tej notki). Polecam Wam m.in. listę na końcu, zawierającą takie perełki, jak „Nie musisz się ograniczać do jednego jaskrawego koloru” oraz „Możesz nosić broszki! Możesz nosić WIĘCEJ NIŻ JEDNĄ NA RAZ!” :-)
Droga Dzidzi Piernik nie musi oczywiście koniecznie wieść pośród majtek w biedroneczki ani różowych torebuś (sama niektórych słodkich motywów, jak misie i lizaki, wręcz nie znoszę). Nie chodzi o żaden konkretny styl czy rekwizyty. Chodzi o wolność. Akurat żywe kolory i słodkie wzorki są tym, czego najczęściej się nam zabrania, gdy jesteśmy dorosłe, ale przecież w naszych głowach siedzi dużo więcej ograniczeń. A kto jest całkowicie poza ograniczeniami? Dzieciom, które jeszcze nie muszą być Poważne, i staruszkom, które już nie muszą być Atrakcyjne. Toddler Grandma Style.
Ciała wyklęte?
Autorka „Stylu Dzidzi Piernik” pisze, że paradoksalnie wyzwoliło ją jej własne ciało. „Nie mam ciała modelki ani ‘wieszaka na ubrania’. Gdyby uczestnicy ‘Project Runway’ zostali poproszeni o stworzenie sukienki dla mnie, zapewne rzuciliby się pod autobus. Nie jestem ani wysoka, ani szczupła”. Jej sylwetka jest na tyle daleka od kanonów piękna, że paradoksalnie jest postrzegana jako ta, której więcej wolno - bo i tak nie pasuje do wzorca.
Stylóweczka nr 3: sweet eighties. Sponsorowała przykładnie marka Cleo by Panache, a migały się: Esprit, Forever 21 Plus Size.
Wrażenie to jest mi bliskie. Jeśli interesuje Was filozofia ciałopozytywności ( body positivity), to zapewne obserwujecie społeczności, blogi i marki prezentujące różnorodne ciała. Na przykład firmy bieliźniarskie (takie jak Curvy Kate z marką Scantilly, czy seksowna Playful Promises), które często udostępniają na swoich profilach zdjęcia publikowane przez użytkowniczki ich bielizny - w tym blogerki czy modelki plus size. Nie każdy jednak na pierwszy rzut oka zauważy, że większość tych miejsc czy profili preferuje jeden-dwa typy sylwetki: boską klepsydrę tudzież powabną gruszkę, gdzie nawet sporemu rozmiarowi towarzyszy płaski brzuch i wąska talia. Rozejrzyjcie się wokół siebie, a zauważycie, że bardzo wiele kobiet ma zupełnie inną budowę. Brzuchy Istnieją, nawet w małych rozmiarach, a co dopiero w tych większych. Istnieją mega brzuchy przy wąskich biodrach, małe piersi w rozmiarach bardzo plus. Nie zobaczycie ich jednak na bieliźniarskich instagramach.
Nie zobaczycie też kobiet starszych niż dwudziestoparoletnie, albo młodo wyglądające trzydziestolatki. Jeśli już pojawi się ciało bardziej wiekowe - będzie ono zawsze szczupłe (swoją drogą - zdjęcia z kampanii Ageless Fashion marki Playful Promises są naprawdę piękne). Baba z nadwagą po czterdziestce rozebrana do bielizny? Zapomnijcie! Nie będą nam takie staruszki ani grubaski psuły wizerunku.
Wygląda na to, że ciałopozytywność ciałopozytywnością, a tymczasem wciąż propagujemy dość wąski zakres tego, co akceptowalne. Wszystko, co poza - nie doczekało się wciąż reprezentacji. Co mogę z tym zrobić? Rzecz jasna, jako zdeklarowana Dzidzia Piernik z blogiem i klawiaturą w ręku rozwalać system, choć nie ułatwia mi tego wrażenie, że jestem sama na placu. Proszę, pokażcie mi blog o bieliźnie (z fotkami) prowadzony przez kobietę ponadczterdziestoletnią. Pokażcie mi blogerki modowe starsze niż 30 lat i niemające ciał modelek. Ile ich jest? Może właśnie dzięki temu brakowi wzorców do naśladowania (poza kanonem „co wypada w pewnym wieku”) weszłam na drogę Dzidzi Piernik, która wszystko musi - i może! - wypróbować na sobie, nie oglądając się na innych.
Czego i Wam życzę. Przynajmniej, gdy już będziecie takie stare jak ja - a może nawet wcześniej :-)
Acknowledgements: I am perpetually grateful to Buttercup Rocks, the charming author of the Buttercup's Frocks fashion blog for inspiring a lot of my style choices and for introducing Les Nereides to me :-) Special thanks goes to Cynara Geissler for writing probably the most brilliant essays on style I have ever read.